Zapisywanie i ważenie jedzenia może niektórym wydawać się uciążliwe, ale mnie od początku bawiło
„Nie należę do osób, które często udzielałyby się i dzieliły swoimi dietami i sukcesami, jednak ostatnio odważyłam się pójść na całość i pochwalić się swoją przemianą.
Nie po to, by zebrać lajki czy komentarze na grupie, ale po to, by pokazać, że nawet gdy wszystko wydaje się stracone, wcale nie musi tak być!”
Opowieść kolejnej użytkowniczki naszej apki, Judyty:
Zwrócił się do mnie zespół Dine4Fit z prośbą o opisanie mojej historii na potrzeby bloga Dine4Fit. Nie wahałam się długo, bo jeśli moja historia mogłaby zmotywować choć jedną zdeterminowaną osobę, to byłoby to coś dobrego.
Zawsze należałam do tych bardziej obszernych, już od wczesnego dzieciństwa, kiedy to przyniesiono mnie do mamy na oddział położniczy ze słowami „mamusiu, oto twój zapaśnik”, a mama w swojej radości z narodzin wytęsknionego syna dostała w ramiona rudowłosą dziewczynkę, która miała ponad 4 kilogramy i ponad pół metra wzrostu. To chyba rozpoczęło moją erę z otyłością.
Szkoła podstawowa i średnia były w klasycznym stylu – zaczepki, moje nieszczęście i różne próby „gwarantowanych” diet, które obiecują, że będziesz ultra fit i szczupła po wypiciu koktajlu oraz wiele innych podobnych bzdur. Jedyną zaletą było to, że byłem dość umięśniona i wysportowana – przez lata grałam w piłkę ręczną. Zawsze lubiłam gry w piłkę – więc było sporo ruchu. W tym czasie ważyłam około 90 kg. Okres dojrzewania i dorastania nie był dokładnie taki jak w amerykańskim filmie, ale jakoś to przeżyłam.
W wieku 23 lat wraz z mężem spodziewaliśmy się naszego pierwszego dziecka. Na pierwszym urlopie macierzyńskim zrobiłam się balonem o wadze 135 kg. Później była druga ciąża. Na drugim urlopie macierzyńskim nie było gorzej, ale w zasadzie trzymałam się 135 kg. Największy punkt zwrotny nastąpił, gdy zaczęłam pracę (biurową). Cały dzień na tyłku, jedzenia stosunkowo mało, za to samo tuczące jedzenie. Raz chipsy, raz czekolada. Czemu nie, skoro prawie nic dzisiaj nie jadłam (pewnie nie wspomniałam o sałatce z jajek z dwoma bułkami na śniadanie rano, prawda?).
Wysokie ciśnienie krwi, cholesterol, opuchnięte stopy, zmęczenie, do tego słaba jakość snu itd. A chodzenie do lekarza było dla mnie piekłem. Reakcje otoczenia nie wydawały mi się wtedy szalone, ale teraz z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że wcale nie były pozytywne. Na przykład na pytanie, jak się czuję, na co odpowiadałam, że całkiem dobrze, usłyszałam „jasne, to widać!”. Znacie te taktowne spojrzenia: „jesteś gruba, zrób coś z tym”.
- Dobrze, że mamy w pracy świetną ekipę. I kiedy jedna z moich koleżanek przyniosła książkę z 29-dniowym planem posiłków znanej autorki, zaczęłyśmy działać.
Dniem przeznaczenia był 24 lutego 2020 roku, miałam wtedy 40 lat i przy 174 cm wzrostu ważyłam obrzydliwe 150 kg. Zaczęłam gotować zgodnie z planem, jedzenie było smaczne, ze zwykłych składników. A o dziwo nagle jedzenia było dla mnie jakoś za dużo, czasem nawet musiałam się wysilać, żeby je zjeść. Kilogramy zeszły niesamowicie szybko, a to dało mi kopa do działania i naprawdę bardzo mnie zmotywowało. W ciągu tych 29 dni zeszło 15 kg, co oznaczało jeden rozmiar sukienki. Spodobało mi się to, zaczęłam się lepiej czuć. Lepiej spałam, byłam pełna energii.
Zaczęłam szukać w sieci różnych informacji na temat redukcji. A wszystko zaczęłam sobie w głowie układać. Dopiero teraz dowiedziałam się zupełnie banalnej rzeczy – że bez deficytu kalorycznego to po prostu nie działa.
- Ale jak to policzyć? Jak tego pilnować?
Dobrze, że w sieci są te denerwujące banery reklamowe – dzięki nim wyskoczyła mi aplikacja Dine4Fit. I nagle wszystko stało się jasne. Przeczytałam wszystko co znalazłam na ten temat, ściągnęłam aplikację, znalazłam grupę na Facebooku z mnóstwem wspaniałych ludzi, których nie bałam się zapytać o cokolwiek.
Tak, zapisywanie i ważenie jedzenia może niektórym wydawać się przykrym obowiązkiem, ale mi od początku sprawiało to przyjemność. Zapisuję codziennie, gotuję posiłki i nie mam problemu z gotowaniem trzy dni wcześniej w ramach oszczędności czasu. Dzięki Dine4Fit uświadomiłam sobie wartość każdego jedzenia i że zamiast torby orzeszków ziemnych, wolałabym pełny talerz kurczaka z ryżem (jasne, orzeszki też czasem zjem, ale tylko na tyle, żeby „dobić kółeczka”).
Jeszcze jedna rzecz dotycząca ćwiczeń. Podobno nie można się bez nich obejść. Sama jestem dowodem na to, że można, bo przez pierwszy mniej więcej rok mojego „nowego życia” sprowadzałam je do diety i codziennego życia w schemacie praca/dom/praca.
Po pierwsze dlatego, że to był czas COVID’u (i wszystko było zamknięte), a po drugie – kompletnie nie mogłam się już poruszać z moim monstrualnym ciężarem.
O dodatkowym ruchu zaczęłam myśleć dopiero po zrzuceniu kilku kilogramów, kiedy poruszałam się znacznie lepiej, nie dyszałam i nie pociłam się tak bardzo jak kiedyś, a co najważniejsze, po lockdownie otworzyły się siłownie i baseny. Dostałam kartę multisport i wzięłam się w garść (w domu bym się nie zmusiła, a w małym mieszkaniu skończyło by się pewnie jeszcze bójką).
Jasne, pierwsze wejście na siłownię było wyzwaniem – zmartwienie jak cholera, bo wszyscy będą się na mnie patrzeć i śmiać z tego, co tam robię. Znałam bieżnię i orbitrek i miałam jasność: nie zamierzam biegać ani chodzić, tylko spróbować tego rowera. Pół godziny w szybkim tempie- regularnie około 4 razy w tygodniu. Niektórzy powiedzą, że to za mało – ale dla mnie wyjście od zera było w tym momencie wystarczające. Tak więc jeżdżąc na tej maszynie, człowiek ma czas rozejrzeć się po siłowni, by zobaczyć, na której maszynie można ćwiczyć.
Postanowiłam, że też spróbuję, na własną rękę bez trenera! Sposób w jaki pracuję dzisiaj jest taki, że idę na siłownię rano przed wyjściem do pracy (jestem na 6:00) i mam tylko 10 min rowerka na rozgrzewkę i 35 min treningu siłowego podczas moich 45 minut na siłowni. Może się wydawać, że to nic takiego, ale u mnie działa i przynosi efekty. Na siłowni dwa razy w roku mierzę się na wadze In Body i tam postęp jest zauważalny, szczególnie w utracie tkanki tłuszczowej – a o to przecież mi chodzi…
Na dzień, w którym to piszę, jako matka dwójki dorosłych dzieci (19 i 15 lat), mam 43 lata przy wzroście 174 cm i dumnie 85 kg. Czuję się bajecznie, rozmiar 44… Hurraa, wreszcie jest w czym wybierać… Moja historia się nie kończy, idę dalej – mam prawo być fit i czuć się dobrze w swoim ciele!
Na koniec chciałabym zmotywować wszystkich, którzy stoją na wyimaginowanej granicy decyzji: zacząć/nie zacząć? Zdecydowanie zacznij. I to nie w poniedziałek lub w przyszłym miesiącu. Zacznijcie już teraz! Może ściągając aplikację Dine4Fit i na oko zapisując, co dziś zjadłaś, od razu zobaczysz, na czym stoisz. Zaufaj mi, nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. A skoro ja to zrobiłam, to Ty też możesz to zrobić!
dine4fit.pl
Redakcja
www.dine4fit.pl
2.1.2023
dine4fit.pl
Diety odchudzające, Jak się odchudzać?, Korzystanie z Dine4Fit