Nika: Moja podróż z Dine4Fit
Jak można zmienić swoje życie o 360° lub nawet o 40 kilogramów w mniej niż trzy lata?
Stosunkowo łatwo.
Przez wiele lat byłem otyła. Najpierw z powodu dużych dawek kortykosteroidów, a potem „dzięki” temu, że radośnie utrzymywałam się przy życiu głupim jedzeniem, głupim piciem i ogólnie głupim stylem życia.
Zmiana przyszła wiosną 2019 roku, kiedy w końcu zachciało mi się zacząć robić coś ze sobą z własnej woli (a nie tylko narzekać na dyskryminację w sklepach, chorobę, kortykosteroidy…)
Nigdy nie stosowałam żadnej diety, ponieważ po prostu lubię jeść i pić, i nie chcę pozbawiać się żadnej radości życia. Jednak dzięki Dine4Fit droga do poprawy mojego stylu życia była stosunkowo łatwa.
- Dowiedziałam się, jak poprawić dietę, żeby nie być głodną i żeby nie ogarniały mnie straszne zachcianki na jakieś paskudne rzeczy.
I na odwrót – nauczyłam się, jak wkomponować w swoją dietę to, na co naprawdę masz ochotę, tak aby przyjęcie poszczególnych wartości odżywczych był w porządku. Stałam się więc przesadnie ambitnym strategiem, najdoskonalszym jedzącym Napoleonem i straciłam prawie 40 kilogramów. W lipcu 2020 r. przełączyłam Dine4Fit na tryb utrzymania wagi. W tym miejscu moja historia mogłaby się zakończyć wspaniałym happy endem, gdzie do końca moich dni żyłam szczęśliwa i szczupła.
Na tym jednak nie koniec. Jesienią 2020 roku dostałem nieuzasadnionej „schizy”, że przybieram na wadze, i zamiast się uspokoić i radośnie kontynuować moje regularne działania i spożywanie posiłków, popełniłem całkowicie debiutancki błąd – dodałam ćwiczenia, a nie dodałam jedzenia. Przy dość dużym dziennym wydatkowaniu energii trzymałam się zasady redukcji, a nie utrzymania spożycia.
Waga stała, ale ciało protestowało. W listopadzie pojechałam na pomiary do Tanity, gdzie dowiedziałam się bardzo przykrych wiadomości: Od lipca straciłam 1,7 kg mięśni i przytyłam 1,5 kg tłuszczu. Byłam nieszczęśliwa, ponieważ nie tego tak naprawdę chciałam. Powód był jasny: Jedz, odpoczywaj, nie przejadaj się. Ale i tak niewiele mogłam z tym zrobić sama, i myślę, że w tym momencie przegoniłam już początki PPM, szczerze ważyłam każdy gram jedzenia, nie piłam z koleżankami, bo, na litość boską, alkohol zatrzyma wodę i będę gruba…
Dzięki bogom, pokonałam swój wstyd i zwróciłam się do przyjaciółki i dietetyczki w jednym, która nie tylko pomogła mi z lepszym ustawieniem spożycia, ale stał się moim aniołem stróżem, psychologiem, trenerem i tym, który po prostu mówi ci: „Zwolnij!”.
W 2021 r. starałam się z całych sił stosować do wszystkich dobrych rad, jakie mi dawano. Moje ciało wydawało się zadowolone, nawet dostałam trochę w ucho od pań lekarek z nefrologii na pomiarze letnim, że jestem już „niedotłuszczona”, ale byłam szczęśliwa. Jednak nie byłabym sobą, gdyby szczęśliwa historia kończyła się na „i była szczęśliwa i szczupła przez całe życie”.
Ostatnie miesiące nie były łatwe. Od dłuższego czasu jestem leczona na toczeń układowy, a z powodu ataku na początku ubiegłej jesieni przez pewien czas przebywałam w szpitalu. W kolejnych miesiącach otrzymałam chemioterapię, która w rezultacie kosztowała mnie prawie sześć kilogramów.
Jak tylko zaczęłam chemioterapię w listopadzie, schudłam jeszcze niecałe trzy kilogramy i czułam się wspaniale, chuda, piękna. Jednak kilogramy z powrotem zaczęły się pojawiać (przed Bożym Narodzeniem waga była taka, jak przed rozpoczęciem leczenia). A jak ja zareagowałem? Jak zwykle wpadłam w histerię i zaczęłam się więcej ruszać, ale jedzenie nie wróciło (choć piszę o tym, jaka jestem żarłoczna, bo to prawda, po prostu głodziłam się według moich standardów). A kilogramów nie tylko nie ubyło, ale według pomiarów tłuszczu przybyło, a mięśnie wyjechały na wakacje do kogoś, kto lepiej się nimi zajmie…
Jakie było więc rozwiązanie? Pozostawiłam apce około miesiąca buforu na kalibrację, opierając się na obserwacji reakcji mojego organizmu. Przyjęcie kalorii, przy założeniu, że nic nie robię przez cały dzień, ustawiony na 1960 kcal, plus podłączony zegarek Garmin i uwzględnienie aktywności włączone w ZDS, ponieważ mój organizm nie reagował już dobrze na ryczałt.
Mam tendencję do pracy jak diabli, ale przy większym wysiłku nie dojadam ja trzeba, więc mięśnie idą na dół ale nie tłuszcz, ten trzyma się dzielnie. Obecny układ, oczywiście po tym, jak solennie obiecałam sobie jeść porządnie po dużej aktywności i obietnicy tej dotrzymuję, po prostu lepiej mi służy, powoli wracam do formy i wagi, jaką utrzymuję, i jestem przekonana o lepszym jutrze.
Niedawno na moim medalu w aplikacji pojawiła się liczba 1035, co oznacza, że rejestruję ponad 1035 dni z rzędu. Przeważnie całkowicie szczerze, czasami trochę lub zgadywanie (wakacje). A w zeszłym miesiącu próbowałam dodawać tylko wodę trzy razy dziennie, żeby nie stracić licznika, choć nie zapisywałam jedzenia, bo namówiły mnie do tego koleżanki (podobno w ramach psychohigieny). I muszę powiedzieć, że nawet to wyjście ze strefy komfortu małej autystycznej osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi i lekkimi zaburzeniami odżywiania było bardzo dobre i dobrze zrobiło mojej głowie.
Na koniec najlepsze, bo oczywiście nie chcę i nie mogę zapomnieć o moim najlepszym przyjacielu, bratniej duszy, najwspanialszym z jamników pod absolutnie każdym względem, panu Patku, który co roku pokonuje ze mną tysiące kilometrów!
Spodobało Ci się i też chcesz spróbować odchudzać się z apką? Potrzebujesz tego:
dine4fit.pl
Redakcja
www.dine4fit.pl
24.4.2022
dine4fit.pl
Różne